05 lipca 2006

Haceriada - Czyli Wielkim Być


Zamieszczam haceriade. Ukazała się w magazynie hiphop jakis czas temu, ja ją umieszczam tutaj z jednego względu. Wg mnie jest jedną z najciekawszych jakie napisałem. Tyle w tym temacie. Milego czytania:



Haceriada

Wielkim Być, czyli trochę chemii i trochę Funku

"- I czym ty ławka, musimy zrobić cokolwiek by zostawić tą czerwoną cegłę, my homie.

- Ta czerwona cegła to my. Siebie nie zostawimy przecież."

Wielkim być to może niezbyt trafny tytuł dla zapisków własnych. Jednak gdy jadę pociągiem relacji Warszawa – Częstochowa, Warszawa – Kraków, Gdańsk – Warszawa, gdy w ogóle jadę pociągiem zawsze zdarza mi się w myślach zwiedzać biografię największych. I artystów muzycznych, pisarzy, władców, postaci historycznych, aktorów jak i ludzi którzy swą wielkość osiągnęli przez to że zawsze byli przecież mali. Choć istnieje przekonanie, że dzisiaj autorytetów nie ma i tak naprawdę żyjemy bez wielkich osobowości, a te które świeciły przykładem jedna po drugiej odchodzą do innego świata, popkultura jak i kultura wysoka dostarcza nam wiele „materiału” do podziwu. Podziwiamy wszystko co wydaje się nam niezrozumiałe. My zrozumieliśmy się w stosunku do pierwszego spotkania dość późno.

Spotkaliśmy się we Wrzeszczu roku pańskiego 1999. Tam obok Szybkiej Kolei Miejskiej jest taki jakby komis. Był kiedyś. Teraz go zamknęli. W sumie spotkać go mogłem tylko tam. Rozmyślałem tam o nim w sumie wiele, bośmy się pierwszy raz jak nic spotkali. Nie wiele mi powiedział bo igła pękła, zgoła pewnie przez mą nieuwagę, ale nic to. Tyle co mi powiedział wówczas zainteresować mnie za bardzo nie mogło. Nic nie zrobił sobie z mojego „żegnaj”, co nota bene zauważyłem w jego wzroku. Miał taki wyraz twarzy „Żegnaj?”, a oczy zdały się mówić, nasza znajomość chłopie jeszcze zakwitnie. Prorocze to chyba było bo coś około 2003 roku spotkaliśmy się ponownie. Już nie w Gdańsku. Już nie w Polsce. W centrum europejskiej prostytucji, na uboczu był inny komis. Wybrałem sobie wówczas ok. 50 najprzeróżniejszych czarnych płyt. Celowałem w Funk. Wiadomo. Przekopać musiałem się przez ten cały francuski dorobek, osamplowany na wszystkie strony przez rodzimych producentów. Jego, co często z jemu podobnymi mi się zdarza, w ogóle nie zauważyłem. Nie była to kwestia wzroku, bo za tamtych czasów miał się całkiem nieźle. Ale jak wiadomo „badania medyczne zrobiły taki niebywały postęp, że dziś praktycznie nie ma już ani jednego zdrowego człowieka”. Tak i mnie coś spotkać musiało. No nic. Wracając do opowieści spotkaliśmy się w tym komisie ponownie. Jak się potem okazało przemyciłem go. Przemyciłem go legalnie bo nie było nielegalnym jego przemycanie. Choć miał ten brudny Funk to wydawał mi się całkowicie jakiś taki nowy. Zawsze gdzieś się spotykaliśmy, zawsze do mnie zagadywał, ale nigdy nie byłem specjalnie zainteresowany. Młody wtedy byłem wolałem inne rozmowy niż „takie”. Gdy wreszcie zobaczył mój gramofon a ja go w końcu wysłuchałem zrozumiałem, że długo będziemy jeszcze rozmawiać. Z Cut-Chemist’em rozmawialiśmy całe dnie, całe noce. Był w gramofonie, był na twardym dysku, na odtwarzaczu mp3, był na CD, w moim hi-fi. Zaprzyjaźniliśmy się dość mocno w tych rozmowach i przez te rozmowy pojmowaliśmy się wzajemnie. Cut-chemist był ze mną wszędzie. Był w Paryżu, na Słowacji, w Szwecji, był ze mną w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku. W Gnieźnie też razem byliśmy. W Częstochowie pod górkę też sunęliśmy wspólnie. W ogóle wszędzie szliśmy wspólnie. Nasza miłość miała charakter duetu. Ale przyszedł czas na trio. Z Dj. Shadowem znaliśmy się kupę czasu. Poważnie! Od chyba 1999 roku albo i wcześniej. Na zaniki pamięci też cierpię. To nic. Cut-Chemist do naszego duetu wprowadził Shadowa. Mieli mrozić, zatrzymywać, ale wspólnie uznaliśmy, że jednak mocno rozgrzali. Często wspólnie bawiliśmy się tym Funkiem. Oni zadawali mi pytanie skąd to jest, a ja latałem po komisach i szukałem odpowiedzi. To nasza najczęstsza zabawa. Potem wszystko się zmieniło.

Cut-Chemist i Shadow byli tak rozpędzeni w dążeniach do tego Funku, że ja w stosunku do nich stałem się gówniarzem. Za długo szukałem odpowiedzi na ich pytania, za dużo miałem zaległości, za mało możliwości. Czasu też miałem mniej. Ich Funk był dla mnie za trudny. Wydawali wspólnie lekcje a ja sumiennie się uczyłem tego, czego oni chcieli mnie nauczyć. Już nie byliśmy kumplami. Już nie rozmawialiśmy ze sobą tak jak kiedyś. Nastąpił regres w naszych kontaktach. Stali się moimi nauczycielami a ja uczyłem się od nich. Często siedziałem po godzinach. Chciałem być dobrym uczniem i nauczyć się tak wiele, bo gdy jedną lekcję zrozumiałem oni dali mi 6 następnych i moje zaległości były takie duże. Potem już wiedziałem to co chcieli mi przekazać, a ja zacząłem studiować. Studiowałem już swojemu bo miałem indywidualny tok nauczania. Kupowałem kompendia wiedzy w komisach, czytałem je na gramofonie, uczyłem się od starych profesorów. Uczyłem się ich bębnów ich Funku pojmowałem Funk Cut-Chemista jeszcze bardziej. Znów zaczęliśmy się rozumieć, ze sobą gadać znów zaczęliśmy odpowiadać sobie na pytania, które on zadawał.

Cut-Chemist nigdy nie był wielki. Nigdy nie zdobywał nagród sławy ani pieniędzy. Wielkim natomiast był nasz związek. Wielkość swą osiągnął dzięki temu, że przez tyle lat on (związek) ciągle się rozwija. I coraz bardziej mnie cieszy.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

jeden komentarz bracie- wez ty czesciej wychodz z domu;) ale co prawda to prawda z j5 daje rade. pozdro

Anonimowy pisze...

Super color scheme, I like it! Good job. Go on.
»